Spotkanie z Borowcem rozpoczęło się dosyć intensywną grą z naszej strony. Już w pierwszej akcji swoje musiał oczywiście pokazać sędzie główny, który pokazał żółtą kartkę Rokoszowi, twierdząc że symulował faul. Był to pierwszy kontakt z piłką naszego zawodnika, nie działo się to w polu karnym i był on atakowany przez trzech zawodników. W dodatku wszyscy wiedzą, że to największy symulant w naszym zespole. Tak, tak... Brawo panie sędzio. Ale idźmy dalej.
To my mieliśmy przewagę w posiadaniu piłki, to my stwarzaliśmy sobie sytuacje i to my ich nie wykorzystywaliśmy. Piłkarze ze Straszęcina zaś byli bardziej skuteczni i po jednej z kontr udało im się wywalczyć rzut wolny na 25 metrze. Po chwili zamienili go na bramkę bardzo ładnym uderzeniem nad murem, w długi róg bramki strzeżonej przez Mirusa. Nam brakowało też szczęścia, np wtedy, gdy piłkę do pustej bramki uderzył Witek Wal, a ta została wybita z linii bramkowej. Do przerwy przegrywaliśmy jedną bramką.
Po zmianie stron goście od razu rzucili się do ataku i pierwsze minuty należały do nich. Z minuty na minutę jednak przejmowaliśmy z powrotem inicjatywę. Gra nieco się zaostrzyła, lecz sędzia, który tak szybko wyciągnął pierwszą kartkę, jakoś nie kwapił się, żeby robić to ponownie. Dodajmy, że pani która zwała się "sędziną liniową", nie wiedziała za bardzo, co to jest spalony, zaś boczny po drugiej stronie machał chorągiewką jakby był zaprogramowany na tę czynność. Każda nasza akcja była przerywana sygnalizacją spalonego. Podsumowaniem pracy sędziów była sytuacja z około 70 minuty, kiedy to błąd popełnił obrońca Borowca, a po jego nieudanym zagraniu do piłki dopadł Waldek Miazga i wyszedł na czystą pozycję, ale... Ale sędzia oczywiście pokazał spalonego. Kuriozum.
Na szczęście tym trzem osobnikom nie udało się nam zepsuć humorów i już 5 minut później fantastycznym strzałem, chyba najpiękniejszym od kilku lat, popisał się Bartek Miazga. Było to tak: 30 metrów, szybka decyzja, lewa noga i samo okienko. Bramkarz nie miał nic do powiedzenia. Drużyna w euforii. Trener skacze z radości. Prezes krzyczy: "to mój brat!".
Jeszcze większa radość przyszła kilka minut później, kiedy to równie przepięknym uderzeniem z lewej nogi popisał się Józek Rokosz. Piłka uderzona przez niego wpadła do bramki dokładnie tak, jak chwilę wcześniej ta uderzona przez kolegę.
Brawo! Stadiony świata! Kropka nad "i". Straszęcin już nic nie ugrał w tym spotkaniu, a my odnieśliśmy bardzo ważne zwycięstwo! Pomimo przeciwności, bo już pomijając pracę sędziów, graliśmy bez kontuzjowanego Rafała Galasa oraz nieobecnych Adriana Augustyna i Grześka Domka.